wtorek, 30 marca 2010

Walka z potworem, czyli blokada twórcza i sposoby na jej przełamanie...


Blokada twórcza, z angielska nazywana nieraz "writer's block", to coś, czego boimy się chyba najbardziej. Dopada nagle i wydaje się, że nie ma na nią lekarstwa. Zasiadasz przed komputerem lub z kartką przed soba i nie ma nic prócz uczucia "pustej głowy". Najgorsze zaś jest to, że przeważnie czuje się wtedy bardzo silną chęć pisania, ale nic z tego nie wychodzi. 

Piotr Wereśniak na swoim blogu pisze o popularnym "bloku" tak:

"Oczywiście najłatwiej nazwać to depresją. To teraz modne słowo i bardzo częsta przypadłość. Blokada twórcza to jednak nie jest depresja. Owszem, ma pewne jej cechy, często jej towarzyszy, ale to zjawisko zupełnie innego rodzaju, dotykające prawie wyłącznie twórców. Trwa czasem przez całe lata i nikt, nawet najbliżsi nie mają pojęcia, że coś jest nie tak.

A jest. I nie łatwo tego dziwnego potwora pokonać.
" [piotrweresniak.com]

Swoją drogą to, że określiłem blokadę twórczą mianem potwora, podobnie jak Wereśniak, to wprawdzię kompletnie przypadkowa zbieżność, za to pięknie pokazująca rangę problemu. Ale do rzeczy...

Nie ma żadnego uniwersalnego i całkowicie skutecznego na nią sposobu. Mało optymistyczne to, prawda? Są jednak rozmaite triki, które mogą pomóc ją zwalczyć. Amerykanie mają tendencję - szczególnie w swoich blogach - do tworzenia różnego rodzaju list. Na przykład właśnie "10 sposobów na pokonanie blokady twórczej". I taką listę sobie właśnie zrobimy, wprawdzie nie 10 sposobów, ale zapewne znacznie więcej, na dodatek w odcinkach.

Pamiętaj o tym, że każda z tych sztuczek na każdego może inaczej działać. Dla jednych będa całkowicie nieskuteczne, inni będą musieli zastosować kilka jednocześnie, dla jeszcze innych któraś z banalnych pozornie rad może okazać się wręcz zbawienna.

A właśnie... nie zdziw się, że niektóre moje porady będą na pierwszy rzut oka całkowicie oczywiste. Tak to działa - "oczywistości" najczęściej ignorujemy, bo wydają się nam zbyt prostymi rozwiązaniami. Wiem to z własnego doświadczenia - dlatego też wszystkie moje spostrzeżenia dotyczące "łamania" blokady twórczej będą wyłącznie wzięte z mojego życia.

Pierwszy sposób na zwalczenie blokady twórczej.

To, o czym zamierzam za chwilę napisać stosuję zdecydowanie najczęściej i zdecydowanie najlepiej działa w moim przypadku. 

Otóż gdy czas goni, a w głowie pustka staram się po prostu zmienić otoczenie. Zazwyczaj piszę w domu w swoim pokoju lub w biurze firmy. Kiedy jednak nie mogę już całkowicie się skoncentrować lub rzeczywiście braknie mi pomysłów, a - tu znów pozwolę sobie użyć słów Piotra Wereśniaka - "Jakaś potężna, dziwna siła robi wszystko, żebyśmy tylko nie tworzyli.", wtedy zmieniam miejsce pobytu.

Teraz, gdy już zrobiło się cieplej i pogoda dopisuje, biorę kartkę lub laptopa i idę na przykład do parku. Siadam, przyglądam się przechodzącym ludziom, gapię się w niebo i zwykle po kilkunastu minutach wreszcie zaczynają płynąć słowa. Najpierw bardzo powoli, jednak w miarę pisania umysł się "rozkręca".

Jeśli więc czujesz, że zaczyna cię dopadać potwór zwany "blokadą twórczą" nie staraj się na siłę zmusić do pisania. Pójdź na spacer. Jeszcze jedno - chociaż prawie wszędzie poruszam się ze słuchawkami na uszach, to w takich przypadkach zostawiam odtwarzacz w domu. Dzięki temu nie koncentruję się na słuchanej muzyce, ale pozwalam płynąć myślom. I słucham ich...

PS. Blog Piotra Wereśniaka znalazłem szukając w ramach przygotowań do napisania powyższego tekstu informacji o tym, jak inni radzą sobie "blokiem". Znalazłem, poczytałem i... szczerze polecam: piotrweresniak.com

PS2. Jak pokazuje pierwsze post scriptum - dobrym sposobem na przełamanie blokady może być też czytanie tego, co inni napisali na temat, o którym Ty chcesz właśnie napisać, a nie możesz.


niedziela, 28 marca 2010

Rozmowa z pisarzem Marcinem Wrońskim - autorem serii "retro-kryminałów" o komisarzu Maciejewskim.[film]


"Marcin Wroński – autor lubelskich kryminałów retro o komisarzu Maciejewskim – urodził się w 1972 r. W połowie lat 80. odkrył fantastykę i sam postanowił zostać pisarzem. Na szczęście jego ówczesne opowiadania sf ukazały się w nakładzie 3 egz. (tylko tyle dało się wystukać przez kalkę na maszynie do pisania)." [marcinwronski.art.pl]

W rzeczywistości Marcin Wroński jest nie tylko autorem wspomnianych książek o komisarzu Maciejewskim (choć to one przyniosły mu największą popularność), ale także niezliczonych opowieści, w tym wielu wpisujacych się w nurt fantastyczny, a nawet kilku dramatów.

Przez jakiś czas był nawet "panem od polaka", czyli nauczał krnąbrnych nastolatków języka polskiego w jednym z lubelskich liceów.

Zapraszam do obejrzenia krótkiego wywiadu, który miałem przyjemność przeprowadzić z pisarzem w wakacje ubiegłego roku. Rozmawiamy przez chwilę o Lublinie - moim mieście rodzinnym i jednocześnie mieście, gdzie Wroński nie tylko mieszka i pracuje, ale które jest tłem akcji jego książek - przede wszystkim jednak o jego pisarstwie. Sam wywiad odbył się w ramach codziennej audycji interntetowej "Gorący Deptak", proszę więc wybaczyć drobne potknięcia i chwile zamyślenia, bowiem całe przedsięwzięcie miało dość - rzekłbym -  spontaniczny i "luźny" charakter.


Magia chwili, czyli jak opisywać emocje?

Radość, smutek, miłość, nienawiść... Emocje. Emocje są nierozerwalną częścią naszego życia. Ich obecność w jakimś stopniu definiuje nas jako ludzi. Zawsze powtarzam, że jednym z największych braków społeczeństwa w dzisiejszych czasach, gdy każdy gdzieś pędzi, gdy nie ma czasu na rozwijanie relacji międzyludzkich - jest brak empatii.

Empatia to takie "fajne coś", co najprościej można określić jako zdolność do współodczuwania emocji. Kiedy mój przyjaciel jest smutny, mnie również nie jest lekko na duszy, kiedy się raduje i ja czuję się szczęśliwszy. Ale to nie wszystko.

Empatia to także zdolność do wczuwania się w ludzkie nastroje podczas rozmowy, czy po prostu przebywania z kimś. Bywa wielce pomocna chociażby podczas rozmów biznesowych. Dlaczego jednak o tym piszę?

Ano dlatego, że zdolność do empatii to niesamowite wręcz narzędzie dla kogoś, kto chce opisywać emocje. Są ludzie, którzy z tą zdolnościa się rodzą, inni nabywają jej z czasem, jeszcze inni muszą się jej nauczyć. Bo można, choć to dość trudne - ale do tego tematu jeszcze na łamach "Magii Pisania" powrócę przy innej okazji.

Dlaczego zatem zdolności empatyczne mogą nam tak wiele pomóc?

Większość z nas ma tendencje do opisywania wszystkiego jak najszerzej. Chcemy - zamiast przekazać emocje - namalować słowami obraz. Toniemy zatem w setkach, a niejednokrotnie tysiącach słów niepotrzebnych. 

Pomówmy o miłości. W amerykańskich filmach miłość zazwyczaj jest takim właśnie "cukierkowym" obrazkiem. Hollywood, by pokazać uczucie między dwojgiem ludzi sięga po środki banalne, żeby nie powiedzieć wręcz kiczowate. Mamy więc nastrojową muzykę, tony kwiatów, świece, tęskne spojrzenia i całe mnóstwo podobnych atrybutów. Każdy natychmiast wie, że chodzi o "Wielką Miłość". 

Kiedy próbujesz to samo odmalować w tekście pisanym możesz skończyć z zaczątkiem "harlekinowego romansu". No, chyba, że do tego dążysz.

Rzecz w tym - i do tego właśnie potrzebna jest empatia po stronie piszącego - by zamiast podawać wszystko na tacy wzbudzić uczucia u czytelnika. 

W powieści "Tato" William Wharton w pewnym momencie używa takiego zdania: "To wielka chwila, zbyt wielka na słowa". Czasem mniej znaczy więcej. 

Kiedyś czytałem książkę z gatunku "kryminałów". Nic wielkiego, nic poważnego, nawet nie pamiętam tytułu, ani o czym była. Dokładnie na ostatniej stronie jednak pojawia się jedna z piękniejszych definicji miłości, z jaką kiedykolwiek w życiu się spotkałem.

"Czym jest miłość? - zapytała pocierając stopą o jego stopę. 

Miłość jest wtedy - powiedział - kiedy bez słów wiadomo, kto gasi wieczorem światło."

Nie jest to cytat dosłowny, bowiem wygrzebany gdzieś z zakurzonej czeluści zawodnej pamięci, pokazuje jednak, jak jednym zdaniem można zastąpić tysiąc słów. 

I to właśnie jest moim zdaniem klucz. Klucz do pisania o emocjach.

Ten temat jeszcze powróci.


"Zasada Pareto" w pisaniu? Ależ tak!


Scott Fitzgerald usłyszał w 1934 roku od Ernesta Hemingway'a : "Piszę jedną stronę arcydzieła na 91 stron gówna. Staram się to gówno wyrzucać." Z matematycznego punktu widzenia trudno tu doszukać się proporcji 80/20, ale chodzi przecież o zasadę.

Hemingway - oprócz tego, że pijak i ćpun - to jeden z największych pisarzy wszechczasów, jeśli więc on potrafił zdobyć się na taką samokrytykę, to czy tym bardziej nie powinniśmy my?

"Zasada Pareto" - w wielkim uproszczeniu - mówi o tym, że 20% klientów przynosi 80% zysków, 20% działań przynosi 80% skutków, czy wreszcie 20% ludzi posiada 80% majątku. Jej nazwa pochodzi od nazwiska włoskiego ekonomisty Vilfreda Pareto i w rzeczywistości w różnych interpretacjach jest najczęściej stosowana przy opisywaniu i tłumaczeniu rozmaitych zjawisk właśnie związanych z ekonomią. Na "zasadę Pareto" powołują się często także specjaliści od marketingu.

Ale jak widać na przykładzie Ernesta Hemingway'a ta sama zasada sprawdza się także w pisaniu. Nigdy nie jest tak, że wszystko, co napiszesz, będzie genialne. Czytałeś kiedyś powieść, która w ostatecznym rozrachunku okazała się po prostu marna, ale kilka zdań zapamiętałeś na całe życie?

Te kilka zdań to właśnie przysłowiowe 20 procent Pareto, albo hemingway'owska "jedna strona arcydzieła". Większość ludzi, którzy zaczynają swoją przygodę z pisaniem nie potrafi zachować wystarczającej dozy samokrytyki. Wiem to także z własnego doświadczenia - do dziś do słów, które napisałem, przywiązuję się emocjonalnie. Trudno jest mi coś skreślić, coś wyrzucić. A jednak przez lata nauczyłem się tego.

Czasem, kiedy piszę na przykład wiersz, to on "chodzi ze mną" przez kilka, a nawet kilkanaście dni. Kusi mnie, żeby te moje myśli przelać na papier natychmiast, ale wiem, że jeśli tego nie zrobię to dam im czas, żeby dojrzały. Wiem o tym, że tych, które rzeczywiście warte są zapisania długo nie zapomnę i może minąć miesiąc, albo pół roku, zanim w końcu gdzieś je zanotuję, a one i tak będą wciąż w mojej głowie.

Gdy jednak ulegnę pokusie... Mam kilka takich zeszytów, które trzymam właściwie tylko "ku przestrodze", bo są tam teksty, które powstały pod wpływem chwili i w tej samej chwili zostały zapisane. Nie są wiele warte.

Wyobraź sobie, że zbierasz znaczki (a może rzeczywiście zbierasz? - jeśli tak, to doskonale rozumiesz, do czego zmierzam). Możesz wrzucać do klaserów "co popadnie", by w krótkim czasie mieć imponującą kolekcję... pardon - "gówna", o ile mogę znów posłużyć się hemingway'owskim porównaniem. Możesz jednak segregować swoje zbiory, odrzucać część eksponatów, pracować nad zdobywaniem i katalogowaniem najciekawszych okazów. Wymaga to wysiłku i czasu, ale przyjdzie moment, gdy Twoja kolekcja zadziwi nie tylko wszystkich wokół, ale również najwybitniejszych fachowców.

Pisanie może być fantastyczną pasją i pięknym hobby. Choćby jednak wkładać w nie nieskończone pokłady miłości, bez ciężkiej pracy i dużej dozy samokrytyki się nie obejdzie.

Aż w końcu zadziwisz wszystkich.

Ty też chcesz się nauczyć pisać?

Witaj,

Mam na imię Jacek i założyłem tego bloga, aby dzielić się z Tobą tym wszystkim, co wiem i myślę o pisaniu. Znajdziesz tu mnóstwo porad - jak prowadzić blog, jak tworzyć e-booki, jak pisać książki, wiersze, opowiadania, czy wreszcie jak napisać skuteczną mowę, albo wypracowanie na przysłowiową szóstkę z plusem.

Będę tutaj także publikował rozmaite wyszperane nie tylko w internecie ciekawostki związane z pisaniem - anegdoty o pisarzach, wywiady, czasem recenzje książek...

Stworzyłem ten blog również dlatego, żeby w ten sposób zmotywować i zainspirować samego siebie do dalszego rozwoju i ciągłej nauki, ponieważ uważam, że ten, kto się nie rozwija - nie tylko nie stoi w miejscu, ale zwyczajnie się cofa.

Zapytasz pewnie dlaczego uważam się za osobę kompetentną do przekazania Ci tej wiedzy? Otóż ktoś, kto twierdzi, że "pozjadał wszystkie rozumy" według mnie nie jest osobą wartą słuchania. Ja mogę powiedzieć tylko tyle - piszę od wielu lat. W szkole podstawowej i potem w liceum dostawałem zawsze najwyższe oceny z wypracowań. Wygrałem kilka drobnych konkursów. Publikowałem swoje wiersze i opowiadania nie tylko w magazynach internetowych, ale też w pewnym kwartalniku literackim. Dużo, bardzo dużo nawet, piszę do szuflady i kiedyś przyjdzie pora (a może ten blog stanie się pretekstem) te rzeczy pokazać światu. Od kilku lat wreszcie uprawiam zawód dziennikarza, można więc powiedzieć, że z pisania żyję.

Tak czy inaczej nie zamierzam jednak przekonywać Cię w żaden inny sposób, jak po prostu zawartością mojego bloga. Zapraszam - zaglądaj tutaj i oceń sam/sama.

Będzie mi bardzo miło, jeśli zdecydujesz się towarzyszyć mi w tej wędrówce przez oceany słów. Chcę, żeby to była nasza wspólna wędrówka. Nasza wspólna "Magia Pisania".